poniedziałek, 2 września 2013

ROZDZIAŁ II: Wypadek

Już minął miesiąc, odkąd żywimy się obierkami od ziemniaków, zamknięte w szopie. Powoli przyzwyczajamy się do jedzenia tego świństwa. Jest tu mało miejsca, a od czasu do czasu przychodzą tutaj różne chore, zbłąkane zwierzęta. Często jesteśmy atakowane przez większe, dominujące psy, które widocznie nas nie tolerują. Dlatego też całe dnie siedzimy pod kartonem, a wychodzimy tylko wtedy, kiedy reszta nie zje wszystkich obierków - żywimy się resztkami. Przez brak ruchu mnie i mojej siostrze łapki zaczęły rosnąć krzywo, przez co często nazywamy siebie pitbullami miniaturkami.
A teraz opowiem Wam o jednym z ataków większych psów.
Kiedy jak co rana wyszłyśmy z wilgotnego ukrycia, aby zobaczyć, czy zostały jakieś resztki. Tym razem przy kartonie stał czarny, wysoki mieszaniec z czarnym krawatem. Ten był najbardziej dominującym samcem w szopie, więc często miałyśmy z nim spore kłopoty. Odruchowo schowałyśmy się z powrotem, ale mama postanowiła tym razem zostać. Był to duży błąd.
Kundel zawarczał groźnie, ukazując duże, ostre kły. Mama również zawarczała, starając się być chojrakiem, albo przynajmniej go udawać. W końcu jednak jej warczenie przeraziło się w dziwny pisk, a w końcu położyła się na plecach, ukazując uległość.
Niestety, czarny pies nadal nie tolerował faktu, że mama była uległa i nie chciała dominować - w przeciwieństwie do niego. Kłapnął zębami dla ostrzeżenia, a niektóre psy spojrzały na nich z zaciekawieniem.
Mieszaniec znów zaczął warczeć, a matka wstała, aby schować się do kartonu, jednak brązowy pitbull, który również był naszym wrogiem, zagrodził sobą przejście do nas. Słyszałam, jak mama rzuciła się do ucieczki. Do moich uszu dotarły też powarkiwania i odgłosy gonitwy.
Ja i siostra aż podskoczyłyśmy, gdy do licznych, głośnych dźwięków dołączył przeszywający pisk. Przestraszyłyśmy się bardzo, że mamie coś się stało. Czekałyśmy długo, aż w końcu głosy ucichły.
Mama wróciła, a widok był okropny - nie miała jednego oka, kulała. Nie wiemy, co się stało dokładnie, gdyż ona nie chciała o tym rozmawiać. Pitbull i czarny mieszaniec wygrali, a mama straciła oko - tylko to było pewne.
W kartonie spędziłyśmy całe popołudnie i noc, a nawet następny dzień, w obawie że psy znów zaatakują. Ze strachu nie wychodziłyśmy nawet po resztki, których, jak się potem okazało, nie brakło.
I tak oto moja mama straciła oko, cudem unikając śmierci.

piątek, 30 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ I: Szopa


Moje pierwsze wspomnienia z lat szczenięcych to mały, wiejski domek. Wokół niego rozciągały się złote pola, a obok domu stała stara szopa. To w niej wszystko się zaczęło. To w niej się urodziłam wraz z moją siostrą.
Kiedy nasz właściciel dowiedział się o naszych narodzinach, od razu zabrał nas do swojej chaty. Miał dwie córki, które od razu przybiegły nam na powitanie. Mimo, że ja i moja siostra nic nie widziałyśmy i nie rozumiałyśmy, byłyśmy pewne, że tutaj będzie nam dobrze. Paulina i Kasia mogły godzinami klęczeć nad nami i się nam przyglądać. Bez przerwy mówiły nad naszymi głowami: „Tatusiu, czyż one nie są słodkie?”
Gdy po raz pierwszy otworzyłam oczy, najpierw ujrzałam swoją siostrę. Później skierowałam wzrok na mamę, która leżała przy nas. Rozejrzałam się po domu, gdzie było bardzo przytulnie.
Kiedy miałam już cztery miesiące, właściciel wyszedł z nami na jeden z częstych spacerów, jakie ostatnio odbywaliśmy. Paulina i Kasia towarzyszyły nam i bawiły się z nami. W końcu jednak ich ojciec zaprowadził nas do dużej, drewnianej szopy koło domku. Myślałam, że tam będziemy kontynuować zabawę, więc weszłam podekscytowana do środka.
W szopie panował tam niesamowity chłód w porównaniu z temperaturą na podwórku. Było też tam dużo psów, które wyglądały na chore. Niektóre sprawiały wrażenie groźnych. Przestraszyłam się, gdy za nami zamknęły się ciężkie, drewniane drzwi. Co się stało? – zadałam sobie pytanie. Chciałam uciec, ale wyjście było zamknięte, a pomimo licznych dziur w ścianach szopy, nie udało mi się przedostać na wolność. Spojrzałam na matkę wystraszona, jednak ta tym razem nie była spokojna i opanowana. Cała nasza trójka była niemile zaskoczona, bałyśmy się, i to bardzo.
Kilka dużych psów zbliżyło się do nas, warcząc groźnie. Matka nie należała do odważnych zwierząt, gdyż była mała. Ja z siostrą wbiegłyśmy pod karton przesiąknięty wodą, który stał nieopodal. Mama poszła w nasze ślady. Na szczęście psy nie zaczęły rozrywać na strzępy kartonu, tylko poszły do reszty.
Po kilku godzinach przyszedł nieznany nam mężczyzna. Ubrany był w czerwoną bluzkę i szerokie jeansy na szelkach. Buty były ciężkie i zrobione z brązowej skóry. Zdziwiłam się, gdy zamiast smacznej karmy i przekąsek dostaliśmy obierki od ziemniaków. Co gorsza, były one zmieszane z błotem. Piliśmy najczęściej deszczówkę, która kapała z dziurawego dachu i najczęściej mieszała się z błotem.
 Zaczęłam skomlić cicho. Moja siostra też się bała, nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Nasza matka starała się nas uspokoić, jednak my byłyśmy zbyt przestraszone, aby zwrócić na nią uwagę.  Wtuliłam się w matkę, powtarzając sobie w duchu, że to tylko zły sen.
Tak mijały kolejne dni i tygodnie, a nasz kochany pan i jego rozkoszne córki nie pokazywały się. Zaczęłyśmy podejrzewać, że tę posiadłość odkupił inny mężczyzna, a nasz były właściciel z rodziną wyprowadził się gdzie indziej. Początkowo nie chciałam w to uwierzyć, ale niestety, była to prawda.

 


Opis bloga

W tym blogu chciałabym opisać historię pewnego psa. Tak, może to według Was dziwna fabuła tego bloga-książki, ale ta historia jest prawdziwa.
Wstęp był krótki, bo na pewno nikomu nie chce się czytać wstępów, tak jak mi - pisać.
Zapraszam do czytania.

Edit; ostrzegam, że ten blog będzie krótki